Artykuł od Malika Meyera
Ziarna pod „Dni Kwiatów” zostały zasiane już pierwszego dnia, gdy Market Groseria otworzył swoje drzwi. Z pierwszą gościnią sklepu — Panią Stasią. Od lat dzielimy z nią momenty wymiany — mieszka w Stolcu — a tego dnia przechodziła przez ulicę w kierunku sklepu. Gdy ją zobaczyłem, zastanawiałem się, co trzyma w rękach. W miarę jak się zbliżała, coraz wyraźniej dostrzegałem, czym to było.
Korona? Korona z kwiatów? Nie, właściwie — wianek z kwiatów.
Wianek, który sama uplotła z kwiatów z własnego ogrodu, jako prezent powitalny dla nas. A my nie mieliśmy pojęcia, czym ten prezent może się stać. Zasiedliśmy z nią przy stole, popijaliśmy herbatę i wspólnie rozważaliśmy, co jeszcze mogłoby się wydarzyć w nadchodzących dniach. Tak często wsłuchiwaliśmy się w jej anegdoty, razem śmialiśmy się z jej opowieści — tych prawdziwych i tych wyobrażonych, które mogły być dla nas inspiracją.
Trzy dni później. Siedzimy przy stole obok sklepu, na scenie z płynnego kamienia. My (Kolja, Luiza, Ola i ja) wymieniamy się historiami i doświadczeniami z Robertem i Ronem — niespodziewanym pierwszym spotkaniem tutaj, o którym chciałbym jeszcze napisać osobno. W trakcie rozmowy Luiza zauważa motyle na drzewie nad nami. Nasza uwaga przenosi się w górę, oczy śledzą krzew nad głowami, dostrzegamy drobne poruszenia. Pomiędzy liśćmi i motylami słychać również bzyczenie pszczół. Gałęzie kołyszą się łagodnie, a my obserwujemy te drobne zdarzenia. Raz jeszcze zauważam coś — delikatność chwili dialogu pomiędzy jednostkami, pomiędzy perspektywami siedzącymi przy tym samym stole, dzielącymi się różnicami i podobieństwami. Dzielenie się. Odsłonięte, w jednej ramie. Wymiana. W miejscu spotkania, gdzie opowieści wymienia się jak filiżanką kawy czy herbaty.
I kiedy słucham rozmów i śledzę mimikę twarzy, moja uwaga wraca do obrazu motyla.
Przypominam sobie pewne powiedzenie. To, które metaforycznie mówi, że nawet trzepot skrzydeł motyla w jednym miejscu na ziemi może wpłynąć na pogodę gdzieś indziej.
To zdanie zostaje ze mną. Tworzy kolejny fragment. Sklep staje się takim małym skrawkiem ziemi, ograniczonym ogrodzeniem. Małym miejscem, które wytwarza swoją własną atmosferę. Dialogiczny trzepot skrzydeł, przenikający się nawzajem, dając sobie przestrzeń na rozwój i wymianę. Te skrzydła wznoszą się i opadają. Przychodzą i odchodzą — i wyobrażam sobie ten zbiór zdarzeń jako schemat tego miejsca. A spotkanie — jako nasz pojazd.
Spotkania, które kształtują się jednocześnie w kontekście naturalnym i kulturowym, a w dalszym ciągu — jako impuls trzepotu skrzydeł. Jak to miejsce, ten kawałek ziemi, na którym siedzimy, ciężki od wspomnień, tworzy potencjał i zachęca, by spojrzeć na te chwile pomiędzy. I by dać różnorodnym trzepotom kontekst. Doświadczać ich aktywacji i efektów. Pomiędzy jest wirtualne.
Moje rozmyślania z radością przerywa wizyta Pani Stasi, która teraz zagląda do nas niemal codziennie. Siada z nami. Dołącza do herbaty i staje się częścią rozmowy. Zainspirowani konwersacją Roberta i Rona, rozmawiamy z nią o samochodach — pokazuje nam swoje ulubione.
A równolegle Kolja pisze coś na telefonie, podaje jej urządzenie i pozwala przemówić głosowi lektora w języku polskim. Słyszę głos, ale nie do końca go rozumiem. Na twarzy Pani Stasi pojawia się uśmiech.
Pytanie, które Kolja wpisał do tłumacza, brzmiało: czy mogłaby pokazać mu, jak robi się wianek — taki jak ten, który przyniosła nam pierwszego dnia. Jest pod wrażeniem i odpowiada uśmiechem. Zanim rozmowa pomiędzy nią, Kolją a tłumaczem zdąży się rozwinąć, Luiza proponuje zorganizowanie warsztatu następnego dnia i zaproszenie większej liczby osób. Radość w oczach Pani Stasi rośnie.
— Naprawdę? — pyta.
— Oczywiście — odpowiadamy. Tłumaczymy jej, że chcemy się od niej uczyć i że widzimy w tym świetną okazję do stworzenia przestrzeni na wymianę.
I tak — warsztaty zaplanowano na kolejny dzień, o ustalonej godzinie. Luiza zebrała grupę osób — artystów i mieszkańców wsi — przy sklepie. Proces był grą zrywów i splotów. Kwiaty były zbierane, wiązane w wieńce, a te następnie zawisły na sklepowej witrynie.
Market Groseria był planowany z myślą o długofalowym tworzeniu przestrzeni i czasu na interakcje wyrastające z działań i reakcji. Jako twórca teatralny czuję potrzebę badania i kreowania przestrzeni — a dzięki Groserii chciałem również spróbować przetłumaczyć te procesy, które zwykle zachodzą w przestrzeni scenicznej, na przestrzeń publiczną — przestrzeń spotkań wokół sklepu. Działania i reakcje w teatrze miały tu znaleźć odzwierciedlenie w momencie — w którym artyści, mieszkańcy i goście stawali się hybrydowymi protagonistami — w działaniu, reakcji i interakcji, tworząc potencjał obrazów teatralno-dialogicznych, które wzbogacają kulturowy proces Groserii.
Obrazów, które odnajdują swoją ramę w chwili reakcji — i rozwijają się, przybierając różne formy w czasie. Te momenty, te formy — to właśnie mnie interesuje.
Co wydarzyło się potem?
Efekty, jakie udało się osiągnąć dzięki tym spotkaniom, stały się podstawą naszej wymiany. Dzięki temu mogło powstać miejsce, w którym aktorzy i społeczność, artyści i widzowie mogli współdziałać i współtworzyć. W działaniu. W ten sposób czerpiemy z natury (w sposób naturalny) i odnajdujemy ramy kultury (w sposób artystyczny), tworząc mosty.
Jak już wspomniano, po warsztatach wianki zawisły na sklepowej witrynie. W kolejnych tygodniach stawały się aktem chwili — pytaniem, potrzebą zapytania i nauczenia się czegoś. Z czasem będą wysychać i tracić barwy. Ale ich więdnięcie — tak jak sam sklep — jest również znakiem budowania i rozpadu. Pełni i pustki. I nieustannego momentu spotkania i konfrontacji z naturalnym i kulturowym aspektem miejsca oraz narracją sklepu. Pamięcią i teraźniejszością.
I tak — jeden moment prowadzi do drugiego. Pytanie do myśli. Z obserwacji motyla i trzepotu jego skrzydeł powstał podmuch, który połączył osoby. Z ogrodu do wsi, do sklepu i w działanie.
Prezent w postaci kwiatowego wieńca pomógł nam pozostać ciekawymi i zainspirowanymi. Ten ciąg momentów utworzył ramę dnia, który stał się przestrzenią dla kwiatów. I nie był to ostatni dzień, kiedy kwiaty umożliwiły spotkanie w Stolcu.
Wciąż zadaję sobie pytanie: czy gest podania wieńca to już moment teatralny?
Myślę, że tak. Bo interpretując to pojęcie, stawiamy każde spotkanie w sklepie — w idei przestrzeni — pod wrażliwą obserwacją.
Ten gest wprowadził nas także w dialog i pozwolił na wymianę idei ze społecznością. By bardziej tworzyć miejsce wspólnego doświadczenia. A nawet akt wspominania — wysychanie kiedyś barwnego wieńca — staje się cichym, powolnym teatralnym gestem, który dalej kontekstualizuje sklep.
Czy mamy czas, by to obserwować?
Zdjęcie 1 i 3: Kolja Kraft
Zdjęcie 2: Luiza Supernak